środa, 27 września 2017

ROZDZIAŁ XIV: JINX „To wszystko część planu, który właśnie wymyśliłam”


    Nie powiem, zdziwiła mnie propozycja Eza, żeby wyjechać do Zaun, ale w sumie, czemu nie. Zobaczyłabym znów moje „cudowne” miasto, może Ekko nadal tam mieszka? Fajnie byłoby go znów zobaczyć.
    Przekroczenie granicy Piltover nie będzie jednak tym razem takie łatwe. Policja wprowadziła poważniejsze procedury. Wpadliśmy na pomysł, żeby mnie trochę „zmienić”. Skróciłam włosy i wróciłam do mojego naturalnego koloru, czyli czarnego. Ale zrobiłam sobie jedno zielone pasemko. Nie byłabym sobą będąc zupełnie „normalna”. Zdobyliśmy też dla mnie nowe ubrania. Bardziej pasujące do mieszkańca Piltover. Zakrywały one moje tatuaże- kolejny problem z głowy.
    Następnego dnia wyjechaliśmy. Przy wyjeździe z miasta nie było większych problemów. Zupełnie nie wyglądałam, cóż, jak ja, więc się nie czepiali. Po kilku godzinach byliśmy już w Zaun.
    Miasto nic a nic się nie zmieniło- było tak samo okropne jak w dniu mojego wyjazdu. Plus jest taki, że przynajmniej wiem, gdzie wszystko jest pomimo tego, że długo mnie tam nie było. Zmieniliśmy się z Ezem jeśli chodzi o kierowanie autem. Już nie mam prawka ale cii. Mniejsza. Mam obeznanie w mieście, to wystarcza.
    Pierwsze miejsce, do którego chciałam pojechać był oczywiście „dom” Ekko. Kiedy dotarliśmy na miejsce okazało się, że nadal tam stoi. Wyglądał dokładnie tak samo. Szybko wyskoczyłam z samochodu i zapukałam do drzwi. Po chwili dołączył do mnie Ez. Co nie zmieniało faktu, że nikt nie otwierał.
 - Są dwie opcje: Albo go nie ma, albo jest zajęty  dłubaniem w swojej maszynce. - zażartowałam
    Po chwili jednak drzwi się otworzyły i stanął w nich Ekko.
 - Ekko, nadal tu jesteś. - rzuciłam się na niego,  chyba na początku mnie nie poznał – To ja, Jinx.-dorzuciłam na wszelki
 - Jinx? Wow, w życiu bym cię nie poznał. Wyglądasz... inaczej – powiedział cały czas mi się przyglądając – Teraz się ubierasz jak Pilciuchy? - powiedział ze śmiechem
 - A co? Zabronisz? - droczyłam się z nim, ale zaraz oboje wybuchnęliśmy śmiechem – Tak się cieszę, że cię widzę.
 - Ja też. Jak ostatnio rozmawialiśmy to gadałaś do pukawki, coś się zmieniło w tej sprawie? - uśmiechnął się
 - Można tak powiedzieć. A to przez niego. A raczej dzięki niemu. – powiedziałam podchodząc do Eza. Widziałam, że od razu zrobił się czerwony
 - Właśnie, kto to jest? - zapytał Ekko
 - To Ezreal, pomógł mi się wydostać z Piltover – mówiłam – I jesteśmy razem. - zrobił się jeszcze bardziej czerwony na twarzy
 - Serio? Chodzisz z Pilciuchem. - stwierdził Ekko
 - A co za różnica. – trochę rzuciłam się na niego
 - Mniejsza, to jak? Wejdziecie? - zapytał już sympatyczniej

 - Do ciebie? Zawsze – powiedziałam i weszliśmy do domu Ekko.

niedziela, 24 września 2017

ROZDZIAŁ XIII: EZREAL „Nie można walczyć z nieuniknionym”



    Następnego ranka obudziłem się dość wcześnie. Jinx leżała koło mnie wtulona w poduszkę. Tak naprawdę dopiero teraz dotarło do mnie co się wczoraj stało. Przespałem się z Jinx. Byłem tak załamany po zerwaniu z Lux, że nawet nie kontaktowałem, nie powstrzymałem jej. Ani siebie.
      Starając się jej nie obudzić wstałem i poszedłem do łazienki. Najpierw przemyłem sobie twarz i spojrzałem w lustro. Czułem się źle. Miałem wrażenie jakbym naprawdę zdradził Lux. Ubrałem się i poszedłem zrobić śniadanie.
Miałem ochotę na gofry. Lux je uwielbiała...
Ez, przestań o niej myśleć. Zerwała z tobą.
Po jakichś 10 minutach przyszła Jinx. Miała na sobie tylko koszulkę, ale ta była na tyle długa, że mogła równie dobrze robić za sukienkę.
 - Dzień dobry blondasku. - powiedziała z wielkim uśmiechem
 - Dobry – odpowiedziałem dalej szykując śniadanie
 Podeszła i zaczęła się do mnie kleić. Dałem jej delikatnie do zrozumienia, żeby przestała.
 - No co jest z tobą? - zaczęła – Wczoraj byłeś jakoś bardziej otwarty. -
 - Słuchaj, może dla ciebie to było łatwe, ale dla mnie nie. - nie miałem zamiaru się z nią droczyć – Wcześniej robiłem to tylko z Lux i... -
 - Dobrze, nie będę więcej naciskać – powiedziała ze smutkiem w głosie. Chciała już iść na górę, ale jeszcze się odwróciła i powiedziała – Po prostu... Myślałam, że to coś dla ciebie znaczyło...
    Te słowa ukuły mnie w serce. Cały czas myślałem, że moją największą miłością jest Lux. Ale kiedy odeszła uświadomiłem sobie, że Jinx też nie jest mi obojętna. Nie znamy się zbyt długo, ale jest w niej coś wyjątkowego. Coś, czego nie było w Lux.
Po kilku minutach postanowiłem pójść do niej na górę z goframi. Zapukałem do jej pokoju i niemal od razu usłyszałem „wejdź”. Siedziała na łóżku i przeglądała coś w telefonie. Kiedy wszedłem natychmiast spojrzała na mnie.
 - Przyniosłem ci gofry – powiedziałem i z serdecznym uśmiechem podałem jej talerz
 - Dzięki, to miło – ona również delikatnie się uśmiechnęła
Siadłem obok niej na łóżku. Wyglądała w sumie słodko zajadając się goframi. Kurcze, teraz myślę, że Jinx jest słodka?
 - Przepraszam za to wcześniej. Po prostu... Dopiero rozstałem się z Lux i... Wczoraj... - czułem jak plącze mi się język
 - Rozumiem. To ja nie powinnam była naciskać – spojrzała na mnie z uśmiechem – Każdy popełnia błędy. Jedni mniejsze jak ty, a inni większe... - westchnęła – Jak ja. -
 - Nie mów tak... - przerwała mi zanim zacząłem ją głupio pocieszać
 - Ez, sam wiesz. Ściga mnie cała policja z Piltover. Nie powinnam tu być. Jeśli mnie znajdą ukażą też ciebie. Powinnam była od razu wyjechać do Zaun, żeby nie  robić większego chaosu niż na początku... - przerwała, po dłuższej chwili znowu podjęła temat– Chcę się zmienić. Wszystko naprawić. Ale wiem, że dopóki ściga mnie Vi i Caitlyn nie mogę nic zrobić.
 - Mogłabyś zacząć od tego, żeby nie robić większego zamieszania. – zażartowałem
 - Nie chcę więcej siać zniszczenia... No, nie aż takiego. -
 - Co się stało z tą wandalką, która po zniszczeniu uniwersytetu prosiła o przechowanie przed policją? - powiedziałem sarkastycznie
 - Poznała blondaska, który ją zmienił... - nieśmiało się odezwała
    Trochę zdziwiła mnie jej odpowiedź. Z jednej strony cieszę się, że chce być normalna, a z drugiej dziwnie się czuję, że to przeze mnie. Chciałbym sprowadzić ją na dobrą drogę, ale wiem, że w Piltover nie ma na to szans. Wtedy wpadłem na genialny pomysł.
 - Ty jesteś z Zaun, prawda? - pokiwała głową – Więc wyjedźmy na jakiś czas do twojego miasta.



środa, 20 września 2017

ROZDZIAŁ XII: JINX „Bawmy się grzecznie. Ta, jasne...”



    Czułam się z tym źle. Przeze mnie Lux zerwała z Ezem. Musiałam iść po te pieprzone chrupki? Zachciało mi się kuva... CO jak co , ale wyczucie czasu to ja mam zajebiste.
    Po tym jak była dziewczyna Eza sobie poszła, on stał jeszcze chwilę w drzwiach. Po chwili zamknął je i bez słowa kierował się na górę.
Ez, posłuchaj, ja nie chcia... - zaczęłam mówić, ale on nie zwracał na to uwagi i po prostu poszedł do swojego pokoju.
 Przez popołudnie i część wieczora zastanawiałam się, czy mogę mu to jakoś wynagrodzić. Czy mogę to jakoś naprawić. Nie wychodził ze swojego pokoju nawet na chwilę. Nie słyszałam żeby płakał, ale wiedziałam, że jest załamany. Nie dziwię mu się. Kto nie byłby załamany, gdyby zerwała z nim osoba, którą kocha?
   Postanowiłam iść do jego pokoju i z nim porozmawiać. Na dobry początek zapukałam, nie było odzewu, więc weszłam do środka. Ez leżał na łóżku nakryty kołdrą. Był odwrócony w drugą stronę, więc nie widziałam, czy płakał czy nie.
Hej – zaczęłam najłagodniej jak mogłam – możemy pogadać?
 Nie odezwał się. Podeszłam trochę bliżej i kontynuowałam.
Wiem, że jest ci smutno z powodu straty Lux i wiem, że to ja wszystko spieprzyłam... -
Nadal się nie odzywał.
Ale spójrz też na to tak: gdyby ona naprawdę cię kochała, to by to zrozumiała – próbowałam się choć trochę bronić – więc może po prostu tak miało być.
Nawet się nie poruszył. Postanowiłam zrobić to co on zrobił, kiedy straciłam Rybeńkę. Bez pytania położyłam się koło niego i przytuliłam go. Wiedziałam, że potrzebuje kogokolwiek. Chciałam ja być tym kimś...
    Po chwili Ez odwrócił się w moją stronę. Wyglądał na naprawdę przygnębionego. Było mi go żal.Kiedy tak na mnie patrzył, chyba na chwilę wyłączył mi się mózg. No, przynajmniej bardziej niż zwykle. Dotknęłam jego policzka i chciałam przysunąć się jak najbliżej.
 - Jinx, co ty... - powiedział załamanym głosem, ale nie zdążył dokończyć. W tym momencie go pocałowałam. Po chwili on również odwzajemnił pocałunek.
     Czułam jakby czas stanął w miejscu, nasza mała wieczność w jednym momencie. Objął mnie delikatnie, a ja wtuliłam się w niego. Oboje tego potrzebowaliśmy. Potrzebowaliśmy siebie. Nigdy nie czułam się tak jak wtedy. Miałam wiele bliskich spotkań z chłopakami, ale to było coś innego. Coś wyjątkowego. Chciałam się mu oddać. Czułam, że on też tego chce. Potrzebował tylko troszkę śmiałości.
  Zaczęłam się powoli do niego dobierać. Zauważyłam, że wtedy zaczął się ode mnie odsuwać.
 - Oboje tego chcemy – szepnęłam mu najdelikatnej jak mogłam – Nie opieraj się. -

  Poczułam na sobie jego wzrok, ale szybko odpuścił. Też dał się ponieść emocjom. Nie musiałam go dłużej namawiać. Również zaczął zdejmować ze mnie to co nam obojgu przeszkadzało. To, że nie było tego dużo to zupełnie inna sprawa. Nie trwało to długo, kiedy byliśmy już po prostu my, bez niepotrzebnych dodatków. 
My w tym najpiękniejszym momencie.

niedziela, 17 września 2017

ROZDZIAŁ XI: EZREAL „Czas się kończy”


    Jinx przez ostatnie dni nie robiła nic innego oprócz siedzenia przed telewizorem. Ja się pytam kto te rachunki za mnie zapłaci? Ale mniejsza. Poszła po coś do kuchni, więc już miałem ochotę przełączyć na coś co sam lubię oglądać, ale zadzwonił dzwonek do drzwi. Modliłem się tylko, żeby to nie była Cait albo Vi. Ale rzeczywistość to czasami jeszcze większa panienka lekkich obyczajów niż zwykliśmy uważać.
 - Cześć Ez! – ledwo otworzyłem drzwi, a Lux rzuciła mi się w ramiona.
 - Hej – zacząłem – Co ty tu robisz? Mówiłaś, że przez następny tydzień musisz w domu pomóc w czymś rodzinie.
 - Bo tak miało być, ale udało mi się z tego wywinąć. A chciałam ci zrobić niespodziankę. - 
  Doceniałem jej starania, nie powiem, że nie. Ale gorszego momentu na niespodziewane odwiedziny nie mogła sobie wybrać. 
 - To miło, ale... Jestem trochę zajęty – powiedziałem, ale Lux pochłonęło oglądanie czegoś za mną.
 - Kto to jest? - zapytała
  Natychmiast się odwróciłem i zobaczyłem Jinx wychodzącą z chipsami z kuchni. Świetnie. Za mało już miałem problemów? Nie wiedziałem jak się z tego wymigać
 - To... Eee... Moja znajoma – powiedziałem i w sumie nie było to nawet kłamstwo
 - Znajoma powiadasz? - zaczęła się dopytywać moja dziewczyna
 - Tak. Nie miała się gdzie podziać, więc zaoferowałem jej nocleg na parę dni. - rzuciłem, ale Lux z automatu mi przerwała
 - Czekaj, ona mieszka w MOIM pokoju? - widziałem już, że powoli załącza jej się tryb „RAGE”
 - To nie jest z tego co mi wiadomo twój pokój. – oczywiście Jinx musiała dorzucić swoje trzy grosze,ślepa czy co?
 - Jinx, nie wtrącaj się – powiedziałem, ku swojej zgubie? Jakim debilem musiałem być nazywając ją po imieniu?
 - Jinx? Ta terrorystka z Zaun? Trzymasz w swoim domu terrorystkę? - panna Luxanna zaczęła histerię
 - Posłuchaj, ja jej tylko pomagam, nic więcej – mówiłem próbując ją złapać za rękę, lecz czarodziejka szybko się wyrwała
 - Myślisz, że będę tolerować fakt, że mój chłopak trzyma w domu kogoś, kto powinien być teraz w więzieniu? Niedoczekanie twoje. – powiedziała nadal zdenerwowana, ale już nie z krzykiem
 - Lux, proszę... - 
 - Nie, nie wierzę, że upadłeś tak nisko. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego... - wykrzyczała i odeszła.
     Po prostu odeszła. Przez chwilę jeszcze stałem w drzwiach z nadzieją, że wróci. Że wybaczy. Że uzna to tylko za jakiś fatalny żart. Ale tak się nie stało. Zamknąłem drzwi i poszedłem do swojego pokoju. Dopiero wtedy do mnie do końca dotarło.
  Lux ze mną zerwała

sobota, 16 września 2017

Miało być opowiadanie a wyszło jak zwykle, czyli luźne rakowisko cz 2

    Ok, tak więc wypadałoby się wytłumaczyć dlaczemu nic nie pojawiło się w środę.
Więc daruję Ci, drogi czytelniku, opowieści o tragicznie zmarłych psach, członkach rodziny i nawale zajęć w szkole i powiem jak było.
Bo powód prosty jak drut- na śmierć zapomniałam że mam coś opublikować. Dopiero dzisiaj przerwany weekendem cykl rozpusty serialowo-książkowej przeplatanej kilkoma godzinami zajęć szkolnych dał mi do myślenia, że czegoś nie zrobiłam... 

Nie przedłużając wstępu, wstawianie 2 odcinków opowiadania panny Greyówny po sobie mijałoby się z celem, tak więc dzisiaj luźne rakowisko. 


    „Wszyscy kłamią!”-mówi. Trochę jak ten doktor z tego serialu hehe... Zgrabnie prawda? No zgrabnie, sama pani przyzna! No, więc myśli, rozumuje sobie kanalia tak: „Wszyscy kłamią, to co ja mam? Za świętego robić?A święty też człowiek, więc pewnie i kłamca.” No więc sprawnie, z przetartym szmatą sumieniem, wciska kit każdemu, kto jest na tyle głupi, żeby go słuchać. Co ja taki poetycki? O miła pani bardzo, wie pani ja to humanista jestem, więc czasem mi się tak poetykować zdarza... O i dla pani mogę popoetykować coś niecoś, ale jak skończę opowiadać. To tam sobie pani wybierze czy sonecik, czy fraszeczkę, czy eposik może hehe...No więc wracając do tematu ostatnio strasznie łajdaczysko namącił Kryście z osiedlowego. I sprzedała mu taniej te ziemniaki. Biedna kobieta takie straty w biznesie przez łajzę ponosi...Tak, tak, droga pani, bo to kłamca, oszust i hipokryta jest. O, o, i  lizus jeszcze. Tak, lizus jak się patrzy! Taki staromodny, co to wchodzi w odwłok przełożonym znanymi i sprawdzonymi sposobami. Wie pani za młodu był identyczny, zero, zero szacunku do innych- ale to jeszcze pół biedy. Pani widzi,nawet dla siebie miał poważania, zero, okrąglutkie, o takie o, takie z dziurką. I trzeba przyznać, jak piskorz był i jest... Co to piskorz pani pyta? No w sumie to sam nie wiem dokładnie, ale pewnie jakieś paskudztwo, wąż czy inny karaluch. No to skoro już się pani głupio nie wtrąca to mogę kontynuować? Więc jak mówiłem, zawsze się wywinął, zawsze. Za bachora często mówił, że to mu kot pracę domową zjadł... czy tam pies... oj, nieistotne. Chodzi mi o to, że łgał w najlepsze. Co tam,że i belfer i cała klasa wie, że on żadnego, zapchlonego czy też nie, zwierzaka nigdy nie posiadał. Ale jak mu oczka zawilgotniały, łapki się trząść zaczynały nagle i patrzył tym swoim zasmarkanym wzrokiem... Tak, zasmarkanym, zasmarkanym jak i ten system edukacji. Zasmarkanym jak ci wszyscy profesorowie, co na te jego oczka patrzyli i pał do dzienniczka nie wstawiali. Zawsze, zawsze ulgowo. A koniec liceum to już czysta abstrakcja była! Ci co uczciwie po nocach siedzieli i tłukli te wszystkie Mickiewicze, to ledwo na warunkach zdawali! Ledwo! Wyobraża sobie pani? A ten leser, od piąteczku do piąteczku prześlizgiwał się jako-tako i zadowolony! No, ale to było dawno, po co rozdrapywać stare rany… Ale już mi się lżej zrobiło, ledwo pani powiedziałem. Wie pani, kamień z serca pętla z szyi jak to przysłowie mówi...Zresztą jestem tu żeby się wynarzekać. Co się stało? To ja powiem pani co się stało! Znalazłem pracę i niech pani zgadnie co. No niech pani zgadnie! Wiem, że pani nie wie, przecież mówiłem, żeby pani zgadywała. No wracając, idę do pracy i kogo tam spotykam. Dokładnie, siedzi gnida wystrojona jak szczur na otwarcie kanału i suszy zęby do wszystkich. Tyle lat minęło, nic się nie zmienił. Ta sama krzywa gęba, ten sam psi uśmieszek, i te same rozlatane oczyska. Aż mnie skręca jak go widzę! Że nie może być tak źle? Pani, co też pani mówi, jak to nie może być, jak jest? Ledwo go przyjęli to mataczyć zaczął. Mówię pani, fircyk tak się koło szefowej zakręcił, tak namotał, że mu baba codziennie wcześniej wyjść z pracy pozwala. A wie pani czego? Bo nagadał, że dziecko ma chore, i że musi dla córki po leki do Radzynia dzień w dzień jeździć. A to gówno prawda jest, bo dzieci łajdak nie ma. Jak to skąd wiem? Każdy wie. No może trochę przesadziłam. No to wie prawie każdy.  A biedny Marek z księgowości siedzi i zapier... hmhm...proszę mi wybaczyć poniosło mnie trochę, ale jak tylko bydle wspominam to powściągnąć języka nie mogę! No więc Marek z księgowości siedzi i uczciwie, po ludzku pracuje. A w sumie to nadludzko. Facet bierze nadgodziny,w domu dwójka pociech czeka. Wdowcem jest,wie pani... No, ale Marek to zawsze uczynny, pomocny, nie kręci...Uczciwie robotę robi i do domu wraca, do dzieci. A nie się szlaja po jakiś barach i dyskotekach, jak ten... jak ten gnój co mu życie nigdy porządnie w dupę nie dało. Bo widzi pani, Marek to jest dobry gość, porządny i mógłby się dorobić... Tylko pierdoła z niego straszna... No i nie ma wygadane jak tamten łach. A zresztą nawet jakby wygadane miał toby uczciwie pracował, ot co! I wie pani co ostatnio zrobił? Ta menda a nie Marek oczywiście! No przecież skąd ma pani wiedzieć!?To ja pani powiem. Bo że to bydlak to żem wiedział, ale że na dodatek kabel i konfident to dopiero teraz wyszło. No, nie teraz dokładnie, wczoraj znaczy się. Bo widzi pani Marek to naprawdę dobry i uczciwy człowiek jest...Tak, wiem że się powtarzam... No więc jak mówiłem, Marek to dobry człowiek jest i uczciwy tylko mu pieniędzy pod koniec miesiąca brakowało. No i wziął z kasy firmowej, pożyczył znaczy się... tam takie głupie dwie czy trzy stówy. Oddałby zaraz jak mu wypłata przyjdzie, a że to on głównie księguje to by nikt nie zauważył. I nikt nie zauważyłby, gdyby nie ten psubrat, co dziwnym trafem sekreciki zna wszystkie. Powiedział sekretarce w „tajemnicy”, o tym co Mareczek zrobił. Więc wiadomo, następnego dnia cały budynek huczał od plotek. Mareczek pieniądze odłożył, czynszu zapłacić nie zdążył i mu prąd odcięli. Ale łajdakowi cudzego nieszczęścia było mało! Wczoraj szefowej powiedział co i jak było, a dzisiaj Mareczek do pracy nie przyszedł. Co się z nim stało? Nie wiem, ale kolorowo to na pewno nie ma. Pracy stałej brak, bo u nas to na czarno robił. Szefowa mu kopa w dupę sprzedała, kwestia czasu jak gaz i woda się skończy. Może być, że chłop na bruku z dwójką dzieci wyląduję... A to ścierwo? Pewnie premię za kapusiostwo w jakimś barze przepija!
      Tak, lepiej, dziękuję. Już już jestem spokojny, ale tak tego szmaciarza nienawidzę, że mi nerwy puściły. Już, nie krzyczę, proszę wybaczyć, chwila słabości... Menda bez sumienia...A nic, nie do pani tak, ja tak tylko do siebie mamroczę. No więc nie powiedziałem ci co jest najgorsze. Nie przeszkadza pani, że ja do pani tak poufale? No więc wiesz, co jest najgorsze? Wrócę dzisiaj do pustego domu. Wejdę, trzasnę drzwiami i rzucę kluczę Bóg jeden w niebiosach wie gdzie. Jak zwykle zostawię zmywanie na jutro i po godzinnej sesji odmóżdżania się internetem, pójdę się myć... Ale proszę mi nie przerywać jakimiś głupimi dygresyjkami wiem, że to, co robię jak przyjdę do domu pani nie interesuje, wiem. Powiem tylko, że mogło być gorzej bo jak sobie toto  ułożyłem w umyśle, to wszystko, to miało być jedno zdanie, puenta tego rozwlekłego wywodu, ale musiałem ją rozbić na parę zdań krótkich. Tak to zaplanowałem, żeby jakoś panią rozbudzić, bo już mi się pani na stołku zaczynała kołysać i o jakiś dyrdymałach prawić. No. Dobrze. Wrócę więc do tematu. Jak już mówiłem, pójdę się myć, stanę przed umywalką i niezmiennie od lat dwudziestu, zobaczę tego skurwysyna w lustrze. Właśnie tego łajdaka co go tak nie znoszę. Wyobraża to sobie pani? No i rano i wieczorem, przyszło mi żyć z tym zafajdanym muchomorem hehe... Ale chyba zasłużyłem co? No co, co się pani tak odsuwa? Ej paniusiu co to za mina? Już idziesz? Gdzie idziesz? Ej! Ej, poczekaj! Torebki zapomniałaś! Ale proszę mnie nie bić. I co to za język, jak to tak, damie takie słowa? Proszę mi tego nie wyrywać, sam pani dam. No już spokojnie, bolało? No właśnie.
      Co pani, myślała, że to wszystko prawda? Ten cały wywód to przecież tylko taki żart był taki... Żadne zwierzenia... No niby brzmiało wiarygodnie...  Tak droga pani, banialuki zwykłe. Ale brzmiałem przez chwilę jak człowiek targany wyrzutami sumienia, prawda? I ekspresja całkiem udana, budowanie napięcia, perfekcyjnie oddane emocje... musi pani przyznać że finał zupełnie panią zaskoczył. Proszę jeszcze nie iść, no przeprosiłem przecież...nie przeprosiłem? To teraz kornie przepraszam. Ale miałem dobry powód do opowiadania bzdur. Ten powód to też mój sekret więc wygłoszę go pani jako przeprosiny. Przybliży pani uszko, no proszę się nie bać, dobrze wychowany jestem, nie gryzę. Widzi pani, trochę się denerwuję, pani pierwsza to słyszy, nikomu jeszcze nie mówiłem. Bo ten sekret to taki, że ja ... ja to anonimowym pisarzem jestem. Tak, tym sławnym co teraz się w księgarniach sprzedaje. I miałem ja takie marzenie, żeby niektóre sceny, co je napisałem to zagrać. Wie pani, jak aktor taki, tylko nie w filmie ale w prawdziwym życiu. I nigdy się nie odważyłem, nigdy. Aż do dzisiaj, a że pani taka piękna, procenty w głowie szumią, sceneria jak z „Megalomana”...tak mnie to wszystko uwiodło, że się zagalopowałem zdeczka. Tylko proszę to zachować dla siebie. Tak, tak, dziękuję będę wielce zobowiązany...Tak, tak, nie chcę ryzykować, że nazbyt upoję się sławą. Słabą głowię mam do alkoholu to co ze mną uwielbienie tłumów może zrobić? Bardzo ładny ma pani śmiech. Ależ  nie ma za co dziękować, prawdę mówię tylko. Czy mógłbym panią o coś prosić? Boże broń! Jakbym śmiał. Chciałem spytać czy pośmiałaby się pani dla mnie jeszcze? Żartować? W życiu! Jestem całkowicie poważny! Podchmielony tylko trochę. To co, napije się pani ze mną wódki? Oczywiście, cokolwiek pani zechce, ale damie to tylko czysty spirytus przystoi proponować hehe... To z Bułhakowa, wie pani taki Rusek śmieszny był...grubą książkę napisał. Wie pani, wieczór się zbliża. Oh pardon, noc już ciemna, więc raczej zbliża się ranek. Ah...straciłem z panią poczucie czasu. To może panią do domu odprowadzę? Tyle zboczeńców i krętaczy teraz po ulicach chodzi... Anny Sawy tak? A daleko to? To świetnie! Nie, nigdy nie byłem. Problem? Jaki problem? Nie byłem to będę, pani zaczeka, ja zapłacę. Piękna noc dzisiaj, wie pani. No więc obiecałem pani sonecik albo fraszeczkę. To co pani chce? Wiersz zwykły? No dobrze, niech będzie i wiersz. Da mi pani chwilę pomyśleć. Ale na dworze, powietrza zaczerpniemy, myśli się rozjaśnią. Gotowa? Chodźmy.

     Co w nocy robili to już ich sprawa więc się nie mieszałam. Dodam jedno. Z naszego bohatera pisarz marny, Casanova jeszcze gorszy, ale za to łajdak jak się patrzy. Niestety ludzi to kręci. Pytasz czemu? Nie wiem! Skąd ja mam niby wiedzieć, skoro nawet to bydle nadal się zastanawia!?

niedziela, 10 września 2017

ROZDZIAŁ X: JINX „Próbuję być odpowiedzialna, ale jakoś mi nie idzie”



    Po kilku dniach doszłam do siebie po stracie Rybeńki. Cieszę się, że mam Eza. Pomógł mi się pozbierać. Po raz pierwszy od straty Vi miałam osobę, która chce mnie wysłuchać. Miło znów czuć, że jest się dla kogoś ważną osobą.
Przez ten czas dużo ze sobą rozmawialiśmy na różne tematy. W sumie fajne uczucie, mieć kogoś, z kim możesz o wszystkim porozmawiać. Opowiadaliśmy sobie o naszym dzieciństwie, przyjaciołach, dowiedziałam się nawet więcej na temat tej całej Lux. Podobno jest jakąś szlachcianką, czy jakoś tak. Czuliśmy się swobodnie w swoim towarzystwie.
Męczył mnie tylko fakt, że Caitlyn i Vi nadal mnie szukają. Szczerze martwiłam się, że mnie tu znajdą, a wtedy i Ezowi się oberwie. Znam Vi – jest bezwzględna. Zawsze taka była.
    Minęło już nie wiem ile dni, od kiedy zamieszkałam u archeologa. Siedziałam na kanapie w salonie i oglądałam telewizję. Akurat leciał jeden z moich ulubionych seriali. Zawsze miałam taki zwyczaj, że przy oglądaniu go chrupałam sobie jakieś chipsy lub cokolwiek innego. Poszłam więc do kuchni czegoś poszukać.
Kiedy tam byłam odezwał się dzwonek do drzwi, oczywiście go nie usłyszałam dzwonka, głównie przez ten włączony telewizor. Ez widać uznał, że skoro siedzę w kuchni to pewnie szybko stamtąd nie wyjdę, bo zawsze się długo decyduję co chcę zjeść. Jednak akurat tego dnia musiałam szybko znaleźć to co „poszukiwałam”. Nie przeczuwając niczego szybko wróciłam do salonu, w końcu nie chciałam opuścić mojego ukochanego serialu.
Kiedy tam weszłam zobaczyłam Eza rozmawiającego w drzwiach z jakąś laską. Nie zajęło mi dużo czasu skapnięcie się, że była to TA Lux. Na ucieczkę niestety było już za późno, bo jego ukochana też mnie zauważyła.
- Kto to jest? - zapytała okropnie wysokim głosem
Miałam w tamtym momencie ochotę zakopać się pod ziemię. Bo co on jej powie? „Wiesz kochanie, przechowuję w swoim domu największego terrorystę w Piltover”?
- To... Eee... Moja znajoma – chciał jakoś z tego wybrnąć, ale nie szło mu zbytnio
- Znajoma powiadasz? - powiedziała znów nieznośnie piskliwie
- Tak. Nie miała się gdzie podziać, więc zaoferowałem jej nocleg na parę dni... -
- Czekaj, ona mieszka w MOIM pokoju? - zapytała skacząc głosem o kolejną oktawę wzwyż
- To nie jest z tego co mi wiadomo twój pokój. – postanowiłam się wtrącić ze swoim jakże znanym uśmiechem
- Jinx, nie wtrącaj się. - upomniał mnie Ez, ale Lux bardzo szybko mu przerwała
- Jinx? - znowu ten piszczący głosik – Ta terrorystka z - Zaun? Trzymasz w swoim domu terrorystkę?!
Widziałam już po minie Eza, że oboje mamy przerąbane.


środa, 6 września 2017

ROZDZIAŁ IX: EZREAL „Nie ma odwrotu”


    Dwa dni temu wróciliśmy z Shurimy. Jinx przez ten czas praktycznie się nie odzywała. Widać było, że boli ją strata broni. Nadal nie do końca rozumiem, czemu aż tak cierpi, ale ślepy by zobaczył, że coś jest z nią nie w porządku.
    Po dogłębnym przebadaniu medalionu postanowiłem oddać go do muzeum. Dostałem za to całkiem spore wynagrodzenie, więc w drodze powrotnej do domu postanowiłem, że podzielę się nim z Jinx. W końcu poniosła bardzo dużą szkodę przez tę wyprawę.
    Kiedy wróciłem do domu  dziewczyna siedziała na kanapie w salonie skacząc po kanałach w telewizorze.
- Cześć – powiedziałem dosyć radośnie
- Hej – odpowiedziała smutno
- Możemy pogadać? - zapytałem
- No – odpowiedziała wyłączając telewizor. Dosiadłem się do niej
- Wiem, że boli cię strata Rybeńki i wiem, że to nie dużo pomoże – mówiłem z delikatnym uśmiechem - ale chcę się z tobą podzielić częścią wynagrodzenia z zdobycie medalionu.
- Rób jak chcesz – odpowiedziała szybko, bez jakichkolwiek emocji.
Poszedłem na górę do jej pokoju i odłożyłem część pieniędzy na komodę. Kiedy wróciłem na dół mój gość nadal siedział na kanapie i wpatrywała się w pustkę.
Siadając koło smutnej terrorystki poczułem smak bezsilności. Chciałem jej jakoś pomóc, chociaż rozmową, zagaiłem więc:
- Miałaś tylko Rybeńkę, prawda? - zacząłem od pytania
- Tak -odparła lakonicznie
- Ale zawsze miałaś tylko ją? -drążyłem temat
- Nie, byli jeszcze inni... Ekko i Vi -
- Co cię łączy z Vi? -
- Wychowywaliśmy się we trójkę w Zaun. Nie mieliśmy rodziców, więc byliśmy dla siebie jak rodzina. Wiadomo jak to jest, żeby przeżyć musieliśmy, na przykład kraść jedzenie... - nagle urwała
- Mów dalej – dodałem łagodnie, chcąc ją ośmielić
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i kontynuowała.
- Vi miała coś do załatwienia w Piltover, ale złapała ją Caitlyn. Dała jej wybór: albo idzie do więzienia, albo służy Piltover jako stróż prawa.-
- Vi wybrała tę drugą opcję? -
- Tak, po prostu zerwała kontakt ze mną i z Ekko, zaczęła nas traktować jak gorszych od siebie... A  jeszcze niedawno była taka sama! Była dla mnie jak siostra. Starsza siostra, która zawsze dobrze ci poradzi. Tak jak Rybeńka...-zasępiła się ponownie
- Rybeńka była dla ciebie jak Vi? -dopytałem naprawdę ciekawy
- W pewnym sensie mi ją zastąpiła. Kiedy Ekko się dowiedział, że gadam do pukawki też się ode mnie odciął. I zostałam sama... - ucięła na chwilę – Nigdy nie wybaczę Caitlyn tego, że zabrała mi Vi. Nigdy...
Przez chwilę oboje milczeliśmy. Kiedy już myślałem, że Jinx znowu pogrążyła się w tym dziwnym marazmie dziewczyna podjęła przerwaną rozmowę
- Ez, nie mam teraz nikogo. Nie mam swojego głosu sumienia jakim była Vi albo Rybeńka... - ponownie zamilkła. Z podkulonymi pod siebie nogami i głową schowaną w ramionach była tak odmienna od tej niebieskowłosej wariatki, którą poznałem parę tygodni temu...
Przez chwilę zastanawiałem się co mam odpowiedzieć na jej wyznanie. Było mi jej po prostu szkoda. Przez to, że mi pomogła straciła wszystko, co miała.
Cisza między nami ciążyła mi bardziej z każdą mijającą sekundą, musiałem ją przerwać zanim mnie zgniecie.
- Masz... mnie – powiedziałem niepewnie, nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. 
Odpowiedziała spojrzeniem szeroko otwartych oczu, jakby nie wierząc w to, co słyszy. Dostrzegłem jednak delikatny uśmiech na jej ustach
- Naprawdę? - zapytała z nadzieją w głosie – Mogę na ciebie liczyć?
- Jasne! Wiem, że nie znamy się długo, ale... naprawdę, możesz na mnie liczyć.-zapewniłem, czując się trochę nieswojo.
    W tym momencie zobaczyłem prawdziwy, szeroki uśmiech na jej twarzy. Sekundę później wczepiła się we mnie jak koala w eukaliptus. Intuicyjnie ją objąłem i trwaliśmy wtuleni w siebie przez dłuższy czas. Jedyne co słyszałem poza biciem jej serca, był delikatny szept mówiący „Dziękuję”.

niedziela, 3 września 2017

ROZDZIAŁ VIII: JINX „Teraz można panikować”



     Ezowi nieźle odbiło, ale najważniejsze, że się ogarnął. Gdybym wiedziała, że tak zareaguje nic bym mu nie mówiła. Teraz znowu najważniejszy był dla niego medalion. Nie ta cała Lux.
    Szybko wyjął ze swojego plecaka linę z hakiem i poszukał odpowiedniego miejsca do jej zaczepienia. Nie minęło dużo czasu, jak szanowny pan blondasek zaczął się wspinać na górę posągu po swoją zdobycz. Miał problem z wyjęciem jej, jednak nie trwało to długo. Prawdziwe kłopoty zaczęły się, kiedy medalion opuścił szyję właściciela.
Po tym, jak Ez wyjął medalion czuć było jakby trzęsienie ziemi. Grobowiec zaczął się w niektórych miejscach walić. Pan archeolog w mgnieniu oka zjechał z liny i zaczął zbierać swoje rzeczy
- Uciekamy, szybko! - powiedział.
- Co się dzieje? - zapytałam zdezorientowana.
- Grobowiec się zapada. - powiedział już w biegu. Podążyłam za nim. - Prawdopodobnie przez wyjęcie medalionu-doprecyzował.
Kiedy uciekaliśmy z głównej sali, ta była już w połowie ruiną. Z posągu został gruz, a trumna naszego przyjaciela byłego władcy – nakryta została byłym sufitem. Uciekaliśmy korytarzem, który też już zaczął niebezpiecznie drżeć. Był dosyć długi, a my nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Wyglądało na to, że jeśli się nie pospieszymy ten grobowiec stanie się również naszym.
    W pewnym momencie kilka metrów przed nami runął sufit.
- No świetnie – powiedział Ez
- Zostaw to mnie – rzuciłam wychodząc przed niego i biorąc Rybeńkę w ręce.
Jeden strzał i blokada zniknęła z naszych oczu. Biegliśmy dalej, a ja coraz częściej musiałam korzystać z Rybeńki by torować drogę. Wiedzieliśmy, że nie mamy zbyt wiele czasu.
    Dosłownie kilka metrów przed wyjściem powstała niezbyt duża dziura w podłodze. Biegłam pierwsza, bo oczywiście byłam szybsza. Nie zauważyłam jednak dosyć sporego kamienia wystającego z podłoża.
Kilka sekund później zahaczyłam o niego i wywróciłam się. Jednak stało się coś dużo gorszego niż poobijane kolana i realna groźba pogrzebania żywcem. Moja kochana rakietnica wypadła mi z rąk i wleciała na dno powstałej dziury. Chciałam ją jakoś stamtąd wydostać, ale Ez przywrócił mi zdrowy rozsądek.
- Uciekajmy, bo i my tu zostaniemy. – pociągnął mnie ze sobą w stronę wyjścia.
Wiedziałam, że mi się nie uda wydostać mojej ukochanej broni, więc pobiegłam za blondaskiem. Wydostaliśmy się dosłownie w ostatniej sekundzie. Nie zdążyliśmy nawet złapać oddechu po szaleńczym biegu, a za naszymi plecami zawaliło się wejście. Znów się wywróciłam, tym razem już na zewnątrz.
    Dopiero wtedy do mnie dotarło co straciłam. Moją ukochaną broń. Nie wiedziałam co mam robić. Było mi tak smutno, że po prostu się rozpłakałam. Nie pamiętam kiedy ostatni raz to robiłam.

    Myślałam, że Ez uzna mnie za wariatkę, która płacze po straconej broni. Jednak zrobił coś czego nigdy bym się po nim nie spodziewała. Usiadł koło mnie na piasku i... przytulił mnie. Nic nie mówił, tylko był, a ja wtuliłam się w niego. I to w zupełności mi wystarczyło.