Gdy przychodzi jesień, a noce w Bilgewater stają się zimne niby morska głębina, do serc mieszkańców puka niepokój. W tym czasie życie nocne w mieście zamiera. Nikt nie targuje się na nabrzeżu, karczmy świecą pustkami, nawet oprychy nie załatwiają swoich szemranych spraw pod kuratelą księżyca. Każde drzwi są głucho zamknięte, w oknach płoną dziesiątki lamp i świeczuszek. Gdy nadchodzi ten czas w roku, ludzie przypominają sobie o bogach. Złych jak i dobrych, surowych i łagodnych. Gdy czarna mgła przesącza się przez twój próg wiesz, że pozostała ci jedynie modlitwa.
W końcu każdy człowiek chwyta się nawet najmniejszej nadziei.
Usta syreny otwarte były jak do krzyku, a w jej kształtnej piersi tkwiła długa włócznia. Na pokładzie uwijała się załoga, a raczej jej pozostałości. Kapitan przy kole sterowym uśmiechał się łagodnie połową twarzy. Drugiej mu brakowało - w miejscu fragmentów gnijącego ciała kłębił się ten sam opar, który obłapiał brzeg. Marynarze w różnym stopniu rozkładu wykonywali czynności, które przerwała im śmierć. Dwójka nie-ludzi szorowała pokład co chwilę zrywając zbutwiałe kawałki drewna. Drzazgi wbijały im się w zgniło zielone ręce, odpryski drewna utykały im w odsłoniętych kolanach. Przy dziobie jakaś para tańczyła walca. Rozpadająca się sukienka odsłoniła wyżarty przez ryby szkielet kobiety. W miejscu pomiędzy żebrami, zawieszony na tym co niegdyś było szyją wisiał medalion z czerwoną różą. Mężczyzna tulił w ramionach szkielet żony, z gracją gnijącego od lat trupa prowadząc w tańcu. Na bocianim gnieździe siedział majtek, dokładnie relacjonując widok na zatokę pomimo bagnetu tkwiącego w jego gardle. Kucharka zadziwiająco radośnie wymachiwała chochlą w stronę biegnącego szczeniaka. Piesek przewrócił się gubiąc łapę, a kobieta podniosła go i przytuliła do rozerwanego przez kule policzka.
Jednak postaci nieumarłych marynarzy wydawały się malutkie jak mrówki w porównaniu z osobą stojącą na środku pokładu. Mężczyzna trzymał w ręce poznaczony bliznami nacięć kostur. Na jego bose stopy spływała długa, szara suknia. Szerokie ramiona miał okryte czerwonym kaftanem, oraz elementami zbroi. Przy pasie, na solidnym łańcuchu wisiała gruba, oprawiona w wypłowiałą, niegdyś szkarłatną skórę księga. Postać sięgnęła po wolumin i otworzyła go na pierwszej stronie. Trap został opuszczony w momencie gdy Piewca Śmierci rozpoczął występ.
W chwili gdy Karthus zszedł na brzeg nucąc przepiękne requiem statek zaczął się rozpadać. Jak ćmy lecące w stronę ognia strzępy kałuba, żagli i ciał załogi poderwały się i w szaleńczym wirze pomknęły w stronę księżyca. Zielone cienie zawirowały wokół mężczyzny zawodząc do wtóru ze śpiewakiem po czym wniknęły w jego ciało. Zanim żałobna pieśń dotarła do pierwszych domostw, w zatoce nie pozostał najmniejszy ślad po widmowym galeonie.
Kufel stuknął o kufel z miłym brzękiem, a pienisty płyn rozlał się na stół.
- Ty ślepy guptoku stary, ja tego sprzątać nie będę - Powiedziała pulchna kobieta stawiając pomiędzy biesiadnikami talerz zakąsek.
- Kochanie no! Przestań się krzątać i usiądź wreszcie z nami!- Zakrzyknął podchmielony mężczyzna i złapał gospodynię w pasie.
- Ty pijusie jeden! - Kobieta zaśmiała się i cmoknęła głośno policzek chłopaka - Masz tu ścierę i do roboty! - Wyjęła z kieszeni fartucha kawałek materiału i położyła przed niezbyt świadomym partnerem. W izbie mimo godzin wieczornych było bardzo jasno. Każdy kąt rozświetlały lampy gazowe, u sufitu kołysał się kryształowy żyrandol pasujący do wystroju jak pięść do nosa. Płomienie świec błyskające w oknach muskały jedwabne zasłony zdobione orientalnymi motywami. Dom od pokoleń należał do rodziny piratów, więc nie było niczym dziwnym, że na podłodze obok dzierganego dywanu leżała skóra tygrysa. Ściany w pokoju poobwieszane były były obrazami olejnymi w złoconych oprawach. Farby wyblakły, a płótna pokryły się siateczką pęknięć, dzieła sztuki niegdyś zdobiące dwory i pałace skończyły rozpadając się w chacie pośledniego korsarza.
Biesiadujący mężczyźni wzięli gospodynię za ręce i zaczęli śpiewać szanty. Pijackie głosy zaczęły zawodzić pierwsze zwrotki “Iońskich dziewcząt”. Bawili się wybornie, zapominając o koszmarnej ciemności kłębiącej się za drzwiami.
Dwójka ludzi będących również w izbie nie podzielała entuzjazmu biesiadujących. Przy kominku grzał ręce opatulony dzierganym kocem staruszek. Pochylił się w stronę płomieni, a koc zsunął mu się z ramion odsłaniając metalową protezę ręki. Ramię miał pokryte rysami, system imitujący mięśnie był już wyraźnie przestarzały.
Mężczyzna sięgnął sztuczną dłonią po opał i ostrożnie ułożył drewno w kominku wzniecając przy tym chmurę iskier.
- Zamknijcie się wszyscy! Cóż to za idiotyzm żeby podczas ciemnej mgły świętować? - Wycharczał dziadek. Towarzystwo jednak zignorowało jego uwagę
- Odsuń się od ognia - Fuknął do siedzącego koło niego dziecka i ponownie zapadł się w fotel.
Mała dziewczynka podsunęła nogi pod brodę i objęła rękami kolana.Wystrojona w koronkową sukienkę smętnie siedziała na tygrysim futrze wpatrzona w skaczące po opale iskry. Jej twarzyczkę okalały złote loki, rumiane policzki nadawały jej niewinny wyraz. Oczy dziecka, niebieskie i szeroko otwarte nie płonęły młodzieńczą radością ale nie było też w nich strachu. Wyraz twarzy małej był nadzwyczaj poważny jak na jej wiek. Dziewczyna była młodą arystokratką, przed rokiem znalazł ją stary wilk morski gdy dryfowała na desce pochodzącej z rozbitego statku. Co prawda już od roku wychowywała się rodzinie pirackiej, ale nie porzuciła wpojonych w domu manier. Ośmiolatka, której udało się uciec czarnej mgle. Uratowana z katastrofy galeonu napadniętego przez piratów i zepchniętego przez zdradliwe prądy morskie na tereny Wysp Cieni. Prezentowała imponującą kartotekę nieszczęść życiowych jak na tak młody wiek.
Nagle pejzaż przedstawiający łąkę wiosną spadł ze ściany i przewrócił stojącą na podłodze świecę. Płomienie łapczywie pożarły suche płótno i zaczęły pełznąć po podłodze. Gospodyni krzyknęła i pobiegła po dzban z wodą. Jej partner zamroczony alkoholem w celu ugaszenia pożaru chlusnął grogiem w ogień. Płomienie wzmogły się, słup żaru odebrał dech mężczyźnie, który stracił równowagę i przewrócił się prosto na płonące deski. W pomieszczeniu uniósł się zapach palonych włosów i krzyk bólu. Starzec zerwał się z fotela by pomóc szwagrowi. Wyciągnął mężczyznę z płomieni i przytaszczył na środek podłogi. Parę sekund wystarczyło by skóra na twarzy chłopaka zwęgliła się, a włosy spaliły całkowicie. Usta w środku pokryły pęcherze uniemożliwiając swobodne oddychanie, mężczyzna jednak nadal żył.W momencie w którym wróciła kobieta ogień objął ścianę. Lampa naftowa pękła podsycając pożar. Wrzaski zrozpaczonej gospodyni ginęły w ryku ognia. Jedyna osobą zachowującą spokój wobec tych wydarzeń była Eyna.
Dopiero gdy płomienie polizały jej trzewiki wstała i przyjrzała się beznamiętnie panującemu wokół zamieszaniu. Rodzina próbując ratować dobytek nie zwracała uwagi na małą dziewczynkę. Płacząca kobieta pochylała się nad spaloną twarzą męża, dziadek bezskutecznie próbował dusić pożogę kocem. Puścił płonący strzęp materiału dopiero, gdy płomienie sięgnęły jego zdrowego ramienia. Gość zaproszony na wieczór śmiał się jak szaleniec w koncie pokoju osuszając pozostałą butelkę alkoholu. Sytuacja była beznadziejna. Jedyną alternatywą było wyjście na zewnątrz. Śmierć w płomieniach lub wieczne nie-życie. Mimo, że płomienie nie dotarły do drzwi wejściowych nikt z dorosłych nie odważył się wyjść. Mała Eyna bez wahania minęła rozpaczającą rodzinę. Otworzyła drzwi wpuszczając ciemny kłąb do środka izby i zniknęła w ciemności.
Ciemna mgła wirowała wokół kolan dziewczynki gdy ta szła środkiem ulicy. Przezroczyste pasma czepiały się jej sukienki, w uszach słyszała wycie wiatru. Za plecami zostawiła ryczące płomienie i umierającą w żarze rodzinę. Jej nogi poruszały się w takt pięknej i bardzo smutnej pieśni. Słowa niosły pocieszenie, i choć żałobna melodia rozdzierała serce, Eyna od roku nie czuła się tak szczęśliwa. Mijając sklep papierniczy usytuowany w ślicznej kamieniczce zobaczyła swoje odbicie. Wokół niej wirowało mnóstwo ciemnozielonych cieni, szarpiąc ją, szepcząc, wyjąc. Jeden z cieni oderwał od jej sukienki kawałek materiału, drugi szarpał rękaw. Widmo kobiety pociągnęło Enyę za włosy. Gdy dziewczyna oderwała wzrok od witryny wokół nie zobaczyła niczego oprócz skłębionej, szarej mgły. Niewidoczne upiory, popychały i szarpały wyrywającą się dziewczynę. Ciągnęły ją w stronę wysokiego, szczupłego mężczyzny zdającego się być w centrum ciemnego oparu.
Dziecko było przerażone, w jej szeroko otwartych oczach błyszczał strach, ale też fascynacja. Widma pchnęły ją ostatni raz, a ona usiadła u stóp trzymającego księgę mężczyzny.
- Ty jesteś Enya, córka baronów von Rotter? - Śpiew urwał się gdy Piewca Śmierci zwrócił się do dziecka.
- To ja. - Odparła dziewczyna podnosząc niebieskie oczy by spojrzeć na twarz upiora.
- Czas połączyć się z rodziną maleństwo. - Powiedziało widmo, przykładając otwartą dłoń do czoła dziecka.
Ciało dziewczynki wygięło się nienaturalnie, usta otworzyły do krzyku, a serce zabiło szaleńczo jak u małego kolibra. Eyna czuła, że coś wydziera z niej duszę i przez chwilę pożałowała, że nie wybrała śmierci w płomieniach. W ostatnim przebłysku świadomości dziewczynka zobaczyła parę tańczącą walca na pokładzie ST Rosee, łza spłynęła jej po policzku i zanim zaczęła razem z Karthusem chwalić piękno śmierci wydała ostatni oddech szepcząc ”Dziękuję”.
Mgła odpływa wraz z nadejściem poranka, a pierwszy promień słońca witają westchnienia ulgi wydarte z piersi każdego mieszkańca Bilgewater. Doszczętnie spalony dom starego Toma - wilka morskiego, był ogromnym szokiem dla jego bliskich i znajomych. Zgliszcza kryły zwęglone zwłoki domowników oraz pozostałości rodzinnej fortuny. Ciała przygarniętego przez rodzinę piratów dziecka nie było jednak wśród pogorzeliska. Małą Eynę znalazł bibliotekarz, siedziała oparta o brzeg miejskiej fontanny, w jej pustych oczach odbijały się pierwsze promienie słońca.
Sukieneczka dziewczynki poznaczona była brudem i poszarpana, ale na jej twarzy widniał łagodny uśmiech. Kurczowo zaciśnięta piąstka dziecka kryła medalion z czerwoną różą.