niedziela, 22 października 2017

Rozdział 3 Malzahar "Pozwól mi wejść"

    Od lat, na chwilę zanim zapadłem w sen przed oczyma miałem tamten dzień. Jak oglądane w kinie ruchome obrazy, patrzyłem na koszmar, którego świadkiem prócz mnie była pustynia. Pamiętam, że wtedy krzyczałem. Krzyczałem, klęcząc pośród ruin cywilizacji moich przodków. W odpowiedzi na miriady głosów odzywających się w mojej głowie. Posługiwały się dziwnym językiem, który brzmiał jak odległe kwilenia zwierząt. Syki, trzaski, gardłowe stęki i sapnięcia układały się w chór kuszących przysiąg i wzywających zapewnień. Ponaglały mnie, mamiły, wreszcie nakazywały. Czy uwierzyłem w obietnice chwały i potęgi? Nie, ale byłem tylko człowiekiem. Kiedy Pustka wzywa, żaden śmiertelnik nie może się jej oprzeć. Po tygodniach wędrówki, padłem na pół żywy u stóp monumentalnej Icathii. Pustynne słońce paliło moje odsłonięte ramiona. Piasek darł delikatną skórę na mojej twarzy milionami ostrych drobinek. Wtedy miałem jeszcze nadzieję. Liczyłem, że głosy odejdą, nawet jeśli miałoby się to zdarzyć dzięki mojej śmierci. O tym, jak bardzo się myliłem przekonał mnie pierwszy dotyk pustki. Lepkie i śliskie pęta oplotły moje ciało, wdarły się do umysłu. Zimna i parząco gorąca zarazem materia okleiła mnie całego. W jednej chwili klęczałem widząc przed sobą nadgryzioną zębem czasu kolumnę, sekundę później świat utonął w mroku, a głosy rozbrzmiały jak dysk Shurimy podczas wyniesienia. Nie mogłem krzyczeć, oddychać, stałem się ślepy, głuchy, a jednocześnie czułem ogromny ból. Bodźce, których nie mogłem odczuć zakleszczyły się wokół mnie. Gwar narastał, pozbawiając mnie resztek rozsądku. Jedno zdanie, zapętlone i wypowiadane koszmarnymi głosami wielu istot.
- “Pozwól mi wejść” - Piał sprzedawca przypraw, którego widywałem codziennie w drodze do biblioteki.
- “Pozwól mi wejść” - Płakało dziecko sąsiadki. 
- “Pozwól mi wejść” - Krzyczała starsza kobieta, plując wokół krwawą flegmą, do wtóru z wymachującym pionkami od senetu nastolatkiem. Za każdym razem zamykałem umysł, tak jak uczyła mnie moja mistrzyni. Czułem, że moje ciało się zmienia. Kończyny pod naporem materii rozpadały się, aż zostałem samym umysłem, samym duchem. Widziałem jak z nieprzeniknionej ciemności zaczęły formować się purpurowe piszczele, mostek i reszta szkieletu. Obnażone kości pokrywały mięśnie i ścięgna, zrobione z trwalszego materiału niż zwyczajne ludzkie mięso. 
Byłem na równi przerażony jak i  zafascynowany. Czy oszalałem wtedy, czy wcześniej? A może każdy wieszcz rodzi się obłąkany?
- “Pozwól mi wejść” - Powiedziała leciwa kobiecina ujmując moją twarz w dłonie.
- “Matko!?” - Zawahałem się i odpowiedziałem głosom, ten moment wystarczył. Pustka kłębiąca się dotąd w moim ciele zaczęła wlewać się do duszy. Moje myśli pomieszały się z istotą o wiele potężniejszą ode mnie. Starszą niż imperium Azira. Czułem się częścią jakiegoś obrzydliwego bytu, wiekowego tworu o niezgłębionej wiedzy i potędze. 
- “Stworzyłem Cię, będziesz od dziś moim prorokiem” - Powiedział chór istot - ”Zaopiekujesz się mymi dziećmi i będziesz mi wieszczył. Przygotujesz świat na me przyjście”. 
    Ten głos to ostatnie co pamiętam. Po tej scenie, tym przypomnieniu, pozwalano mi zasnąć. Jakiś czas po zgłoszeniu się do League i powrocie do domu, bałem się nocy. Opadł komfortowy kokon z szoku, zacząłem znowu postrzegać świat własnymi oczami. Przycichły wiecznie szemrzące głosy. Odzyskałem świadomość, lecz było to dla mnie jak przekleństwo. Miękkie łóżko traktowałem jak najgorszego wroga. Zdarzało mi się nie spać po pięć dni z rzędu…
     Człowiek jest jednak fascynującą istotą, potrafi przyzwyczaić się do wszystkiego. Próby tolerowania jazgotu w mojej głowie udały się dopiero po trzech latach. Pomogła mi z tym moja mistrzyni, jednak odkąd została ciężko raniona przez Xeratha nie pozwalała mi się odwiedzać. 
     Jednak w moim życiu nadchodził czas diametralnych zmian. Zacząłem coś podejrzewać parę tygodni temu, kiedy to po raz pierwszy odkąd zainfekowała mnie Pustka miałem zwyczajny sen. Pośród piasków nie widziałem ani siebie cierpiącego męczanie w Icathii, ani hord dzieci pustki pożerających znany mi świat. Pierwszy raz od ponad dekady zobaczyłem we śnie człowieka. No, może nie konkretnie zobaczyłem, raczej usłyszałem. Po zamknięciu oczu przeniosłem się w okolice Grobowca Królów. Była noc, blask księżyca oświetlał przetrzebione obozowisko. Na piasku zobaczyłem ślady walki. Przewrócona manierka z wodą wylewała życiodajny płyn pojąc nim pustynię. Strzępy rozerwanego namiotu znaczyły ziemię. Niedaleko dwaj mężczyźni krztusili się własną krwią. Słyszałem nieprzyjemny bulgot posoki, gdy ich gardła odruchowo chwytały powietrze. Na piasku zauważyłem ciemny ślad,ciągnący się w na południe. Poszedłem za nim. Zorientowałem, się, że ciemny płyn znaczący pustynię jest krwią, gdy potknąłem się  i z gracją przeorałem piasek własną twarzą. Nie wiedziałem, że można mieć wpływ na własną wizję. Ale przekonanie się o tym przy dawaniu buziaka pustyni nie było moim marzeniem. Starłem fragmentem rękawa piasek i posokę z twarzy. Ciemny szlak urwał się nagle opodal Grobowca. Na jego końcu ziała dziura spora dziura o nieregularnym kształcie. Z jej krawędzi osypywał się piasek, padając na głowę tkwiącego w dole człowieka. Chmury odsłoniły księżyc, więc jego światło padło na siedzącego, pozwalając mi zauważyć, że ten jest mężczyzną. Srebrzysty promień zatańczył na ostrzach, które w dole trzymał w pokrwawionej ręce. Zorientował się, że ktoś mu się przygląda. Zarzucił głową do tyłu, a z racji tego, że akurat zbliżyłem się do krawędzi otworu przypadkowo zasypałem twarz faceta chmurą piasku. 
- Ech… wiedziałem, że to przesłuchanie poszło zbyt gładko, a mogłem zostać w domu jak siostra mówiła. Wykończ mnie wreszcie, a nie gapisz się jak wół na malowane wrota! Spotkamy się w piekle pustynny szczurze! - zakrzyknął ochrypłym głosem siedzący. Sztylety wysunęły mu się z ręki, głowa opadła na pierś. Zemdlał. 
Znaczenie snu, czy też wizji próbowałem rozgryźć na jawie. Zastanawiałem się czy traktować sen symbolicznie, czy jako fragment rzeczywistości. Bałem się, że to był jednorazowy przebłysk, i nigdy nie dowiem się co miał oznaczać. Ale od tamtego momentu zamiast dawnych koszmarów nawiedzał mnie we śnie ten właśnie człowiek. Zawsze w takiej samej scenerii, wśród trupów i ciężko ranny. Po tygodniu zamiast na jego osobie skupiłem się na szczegółach okolicy. Na strzępach namiotu widniał herb cechu sprzedającego ekwipunek dla karawan. Manierki broczące wodą były elementem wyposażenia noxiańskiego wojska. Udało mi się też ustalić, że rzężący mężczyźni należą do pustynnej szajki przemytników - zwanych u nas z jakiegoś powodu mafią. Jedynie tożsamość rannego pozostawała dla mnie zagadką. Rozwiązanie problemu wypłynęło dopiero dzisiaj. Było tak banalne, że aż głupio mi się zrobiło, że nie wpadłem na nie  wcześniej. Kiedy przy porannej toalecie obserwowałem sinoniebieską materię odsłaniającą moje oczy zrozumiałem oczywiste. Sam nigdy się nie rozwiążę tej zagadki, potrzebuję pomocy- pomyślałem. Zrozumiałem, ze muszę odnaleźć moją dawną mistrzynię. Jednak większy problem stanowiło przekonanie tej upartej wieszczki by nie odprawiła mnie z kwitkiem. 
    Czyżby wpływ pustki na mnie słabł? - myślałem z nadzieją wsłuchując się w pozostałości echa umysłu znaczące książki, które dała mi nauczycielka. Czy to oznaczało koniec problemu, na który nawet najznamienitsza mentalistka Imperium nie potrafiła nic zaradzić-pozwoliłem sobie na chwilę optymizmu. Nie śmiałem wierzyć że to prawda. Liczyłem chociaż na to,że Melya pomoże mi dowiedzieć się kim jest człowiek z nawiedzającej mnie ostatnio wizji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz