poniedziałek, 9 października 2017

Rozdział pierwszy. "Znajdę Cię albo zginę, bo byłeś mi jak ojciec skurwysynu"


-Czyli ostatnio widziano go w Shurimie, a dokładnie na pustyni?-dopytuję z lekkim niedowierzaniem.
-Tak, szlachetny, dobry, dostojny panie- gość próbuje się płaszczyć, ale gówno mu to da, ja nie lubię jak mi ludzie dupę liżą. Po twarzy odruchowo przebiega mi grymas obrzydzenia.
Dobra, skup się Talon, koniec wspomnień, masz ludzką gnidę do przesłuchania.
- Chcieliśmy napaść na karawanę przy Oazie Jutrzenki znikąd pojawił się ON! Wyrżnął w pień moich ludzi, a mi przedstawił się jako generał Noxusu i cudem puścił wolno- oprych drze się w panice.
Zimny pot zrasza mu czoło, płuca łapczywie chwytają powietrze.
Dobrze, niech myśli, że każdy następny oddech może być jego ostatnim.
Nie zmieniając pozycji czekam aż pies przestanie skamleć.
-Gdzie potem poszedł?-pytam łagodnie
-nnnna... półłnoooc ppppanie,aaaale ja naprawdę nic więcej nieee nieeee-łka błagalnie.
Oj, gagatku już ja ci udowodnię, że jednak wiesz...
Tyrada trwa w najlepsze a ja zaczynam mieś powoli dosyć pryszczatej mordy mojego „informatora z przymusu”, fetor uryny i zgnilizny unoszący się w zaułku nie sprzyja cierpliwości…
-A co jest na ppppółłłnocy?-dopytuję przedrzeźniając oprycha
-tylko grooobowieć królów i piasek ppppaannieee
Napawam się strachem w oczach przepytywanego jeszcze chwilę, po czym wolno odsuwam sztylet od jego gardła.
W wąskim zaułku, przy akompaniamencie tupotu szczurów mój głos wydaje się dość złowieszczy.
Nie mam jednak czasu na napawanie się strachem, zapach staje się nieznośny nawet dla mnie a mojemu informatorowi zaraz pikawa siądzie.
Chociaż słowa przepełnione są pogardą mój głos jest chłodny i obojętny niczym stal. Lata praktyki robią swoje.
-Jesteś wolny robaku, obyś dał mi dobre informacje, bo jeśli się mylisz to przysięgam, że nasze drugie spotkanie nie będzie takie miłe- mówię z chłodnym uśmiechem. Mężczyzna pada na kolana i ukrywa twarz w dłoniach, zapach szczyn staje się jeszcze wyraźniejszy… Żałosny to widok, członek pustynnej mafii we własnych ekskrementach.

Mimo tego wybitnie niesmacznego przedstawienia mam jednak wrażenie, że to zbieranie informacji zbyt gładko poszło. Co prawda ich jakość jest, łagodnie mówiąc, cholernie wątpliwa. Dlaczego człowiek, który wyciągnął mnie z rynsztoka nagle zniknął bez wieści? Po co generał Du Couteau szlaja się po Shurimskiej piaskownicy? Czemu ta historia tak bardzo się nie klei? Nie pozostało mi nic innego jak to sprawdzić i mieć nadzieję, że w końcu poznam odpowiedzi na dręczące mnie pytania.

***
Z ulgą zostawiam ludzkiego śmiecia pod ścianą i wychodzę z uliczki. Kontrast między ocienionym zaułkiem a rozświetloną prażącym światłem aleją rani oczy. Otacza mnie mnogość smakowitych zapachów wydobywających się z ulicznych straganów. Ślina momentalnie napływa mi do ust, woń przypiekanego mięsa rozprasza. Gwar jest ogromny, szum setek głosów przytępia mi słuch, w takim tłumie nie sposób zachować czujność. Kramy, oblepiające domy o glinianych ścianach, kuszą kunsztownie wykonaną bronią, misterną biżuterią i mnóstwem pyszności. Przechodzę koło stoiska z przyprawami, ogrom kolorów i zapachów miesza mi w głowie, drażni nos. Z dziesiątek ziół, korzeni i innych rozmaitości potrafię rozpoznać zaledwie kilka przypraw. Jeszcze nie przywykłem do rytmu miasta, kontrast między spokojnymi uliczkami a gwarnym centrum nadal jest dla mnie szokiem. Nagłe orgie kolorów w zestawieniu ze spokojem mniej uczęszczanych miejsc przez pierwsze dni przyprawiały mnie o ból głowy, teraz jest trochę lepiej. Daję się porwać fali ludzi i to jest mój błąd. Kiedy orientuję się, że nie mam sakiewki złodziej biegnie na przełaj przez plac z fontanną by zagłębić się w plątaninie uliczek biedniejszych dzielnic.Rzucam się w pogoń, a raczej próbuję biec, bo przepycham się z trudem przez tłum. Chudemu dzieciakowi o wiele łatwiej przemykać pośród nóg dorosłych. Paręnaście lat temu byłem taki sam, jak ten chłopak...

Wytrącam przez przypadek kosz z dziwnie wyglądającymi owocami tubylczej kobiecie.Chyba się starzeję- myślę z nagłym rozrzewnieniem. Szkoda, że chłopaczyna nie ma pojęcia, jak paskudną personę obrobił. Ponura determinacja dodaje mi skrzydeł, bez ceregieli popycham jakiegoś starucha niosącego miedziane garnki. Przekleństwa i stukot metalu akompaniują mi, gdy skręcam w boczną alejkę. Polowanie czas zacząć, mój cel jest w prawdzie godny pożałowanie, ale przecież przystawka bardzo dobrze zaostrza apetyt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz